

Jakiś czas temu Ila z Mojej przystani pisała o małych kotkach. U nas też kocica, nie nasza, przyprowadziła swój dorobek. Wcześniej nie pokazywałam ich były bardzo maleńkie. Teraz mają według mnie 6 tygodni. Same już jedzą, a to co zrobił jeden z nich wczoraj rano postawiło na nogi cała rodzinę. Rano usłyszałam głośne miauczenie. Liczę koty, nie ma jednego. Kocica czatuje przy rynnie. Podchodzę do rynny, no tak miauczenie dochodzi z rynny. Myślę sobie jak go stąd wyjąć, sam nie wyjdzie, małe koty nie potrafią chodzić do tyłu. Młody stojąc na balkonie, na piętrze mówi do mnie - ja to słyszę to miauczenie na dachu. Odpowiadam mu - ciekawe jak takie maleństwo mogło się wspiąć wewnątrz rynny na dach. Patrzę do góry i co!!!!!!!!!! Maleństwo wystaje do połowy z rynny z dachu i wrzeszczy o ratunek. Już mam dzwonić po straż, żeby go zdjęli, ale młody pyta czy mamy za dużo kasy, bo to nie Ameryka i tu zwierzęta ratują jak jest klęska żywiołowa, a tu nie widać żadnego kataklizmu. Dla mnie to kataklizm, bo kto wejdzie na brzeg dachu. Dobrze, że mamy znajomego murarza. Wszedł na dach i zdjął kocinę. A rynnę zabezpieczył mój M, bo drugi raz nikt nie będzie szukał kota na dachu. A w ogrodzie co słychać? Donica pełna kwiatów, znaczy się kotów. Rozkwitła ta najbardziej pospolita hortensja biała. W przyszłym tygodniu będę podcinać tuję i jałowca, bo zabierają światło innym roślinom. Zrobię z gałązek wianuszki na cmentarz, zaniesiemy je z wnuczką. Pozdrawiam wszystkich i życzę słonecznego tygodnia. 

























